poniedziałek, 24 grudnia 2018


W co gra Trump?

Nagle pan Andrzej Duda oświadcza, że Unia Europejska jest ,,wyimaginowaną wspólnotą" i dodaje, że ,,w UE podejmowane są decyzje, które z niej nas wypychają".

    Donald Trump postawił wszystkich w stan osłupienia, oświadczając, że Stany Zjednoczone wycofują swoje wojska z Syrii w trybie natychmiastowym, a niebawem także z Afganistanu. Smaczku tajemnicy całej sytuacji dodaje oświadczenie prezydenta USA podczas jego rozmowy z panem Erdoganem, że w zasadzie to ,,może on sobie wziąć Syrię".

Trumpowe decyzje nie spodobały się James'owi Mattisowi, szefowi Pentagonu, który na znak protestu przeciw decyzjom Trumpa, postanowił zrzec się zajmowanej funkcji i przypomnę tu, że generał Mattis jest sceptykiem w kwestii powstania w Polsce Fortu Trumpa, co w mojej opinii może mieć dość duże znaczenie w całej tej układance.

   W historii Afganistanu nikomu nie udało się podbić tego kraju, a próbowało wielu ze Związkiem Radzieckim włącznie. Na ile zasadnym jest stacjonowanie tam wojsk amerykańskich dzisiaj, to trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć, ale zmniejszenie amerykańskiego kontyngentu wojskowego chociażby o połowę, co deklaruje Trump, pozwala mniemać, że Talib chyba już nie taki straszny, a heroina to i tak temat tabu. Zatem może Donald Trump dostrzegł większe zagrożenia niż ISIS, czy Talibowie i pozostaje tylko zapytać: gdzie?


   Nieco dziwną pozostaje unijna, a uściślając niemiecko - francuska koncepcja utworzenia sił zbrojnych Europy, których zadaniem wg pana Macrone byłaby obrona tejże Europy także przed USA i zapewne taką samą opinią wyraża się pani Merkel, która jednak jest politykiem w odróżnieniu od swojego francuskiego kolegi, który w swojej głupocie wypowiedział wojnę Trumpowi, czy też samym USA i kto wie, czy Donald Trump nie  odpowiedział prezydentowi Francji posyłając na ulice francuskich miast emisariuszy w żółtych kamizelkach, dzięki którym dni prezydentury pana Macrone są policzone, bo przecież amerykańskie służby do najgorszych chyba nie należą.

   Jeżeli do tego uznamy, że unijna armia może być próbą ostatecznego uwolnienienia się Bundeswehry spod amerykańskiej dominacji, to można podejrzewać, że Amerykanie przypomnieli sobie o tym, czym kończy się dla świata i Europy militaryzacja Niemiec, a już z pewnością pamiętają o tym Polacy i Żydzi, gdzie ci drudzy pozostają z USA w ścisłym sojuszu.     

   Oprócz tego, że władzę w Europie sprawują dzisiaj Niemcy, to właśnie ci Niemcy mają w rękach niezwykle niebezpieczny instrument w postaci Ukrainy, która mocno naraziła się ostatnio rządowi Izraela i wszelkim światowym organizacjom żydowskim z racji tego, że władze Ukrainy ustanowiły nadchodzący, 2019 rok, rokiem Bandery i aż dziw bierze, dlaczego to nie Polska jest autorem tak zdecydowanego protestu przeciwko niecnym poczynaniom Ukraińców.

   Przecież takie posunięcia ze strony ukraińskiej nie mogą się odbyć bez konsultacji z Niemcami, choć osobiście jestem skłonny podejrzewać, że to Niemcy są odpowiedzialne za tego typu prowokacje i są ich autorami. Niedawno na Sputniku przytoczono opinię, że: ,, Ukraina ma wyjątkowe możliwości intelektualne, organizacyjne i finansowe do tworzenia własnej broni jądrowej". Zatem, czy Niemcy nie zechcą po wyrwaniu się spod amerykańskiej kurateli wzbogacić potencjał unijnej, czyli niemieckiej armii o broń jądrową? Prawdopodobnie Niemcy posiadają i technologię i środki na to, aby wyprodukować broń jądrową, ale opcja produkcji jej wraz Ukrainą, musiała włączyć gdzieś czerwone lampki nawet wówczas, gdyby taka opcja była mało prawdopodobną. Takie czerwone lampki zapewne są i na Kremlu, którego lokatorzy także pomni są niemieckich możliwości pod szyldami kolejnych rzesz, a narodziny czwartej to fakt dokonany już jakiś czas temu.
Ja wiem, że tego typu rozważania wielu uzna za niedorzeczne, ale przypomnę, że Niemcy już nie raz pokazaly, że potrzebny im jest kaganiec, a w najlepszym przypadku mocna smycz i warto by się zastanowić, kto może być fundatorem tych akcesoriów dla inżynierów budowania IV Rzeszy?

   Konsorcjum magdalenkowe zarządzające dzisiaj Polską i mowa tu oczywiście o dwóch pozornie zwalczających się opcjach politycznych w naszym kraju, za fundament swojej polityki uważa przynależność Polski do Unii Europejskiej. Żadna z opcji nie straszy swoich wyborców wizją wyjścia Polski z europejskiego kołchozu, aż tu nagle... 

   Nagle pan Andrzej Duda oświadcza, że Unia Europejska jest ,,wyimaginowaną wspólnotą" i dodaje, że ,,w UE podejmowane są decyzje, które z niej nas wypychają". Czy takie wypowiedzi pozostają dysonansem pomiędzy gabinetem pana prezydenta, a panem prezesem Kaczyńskim i jego ugrupowaniem, którego hasłem konwencji zorganizowanej 15 grudnia w Szeligach pod Warszawą, było ,,Polska sercem Europy", co miało być ukłonem w stronę wielkomiejskich wyborców murem stojących za uczestnictwem Polski w UE?

   Na pierwszy rzut oka można to uznać za kolejny zgrzyt na linii prezydent - prezes, ale czy na pewno?

   W miniony czwartek premier Morawiecki odwiedził Londyn, gdzie spotkał się z panią Teresą May. Oprócz kwestii związanych z Brexitem i przyszłością Polaków mieszkających na Wyspach, omawiano także kwestie bezpieczeństwa, gdzie pani May zauważyła, iż ,,strony polska i brytyjska mają jeszcze wiele do zrobienia w zakresie bezpieczeństwa i obronności, polityki wspierania NATO oraz zwalczania rosyjskiej agresji i stabilności w regionie." Uznając, że pani May jedną nogą jest już poza UE, nie dziwi, że nic ona nie mówiła o potrzebie stworzenia sił zbrojnych Europy, ale nieco dziwi to, że pan Morawiecki o tym nie wspomniał, a może nie dziwi? Rosyjska agresja natomiast, jest już standardowym tematem wszelkich rozmów niezależnie od tego na jakim poziomie się one odbywają. Niepodważalnym faktem jest to, że UK jest naturalnym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w Europie i nic tego nie zmieni, a Brexit, który najprawdopodobniej nastąpi te relacje jedynie wzmocni niezależnie od lekkich zgrzytów na osi Waszyngton - Londyn, których ostatnimi czasy byliśmy świadkami.   



   W kontekście tych wszystkich rozważań należy zwrócić uwagę na projekt ,,Trójmorza", którego zamysł jest realizowany, gdyż we wrześniu w Bukareszcie powołano do życia Fundusz Trójmorza, ale należy pamiętać, iż ta koncepcja nie posiada najmniejszych szans powodzenia bez amerykańskiego protektoratu. Projekt ten jest nie tylko ewentualną alternatywą dla UE, ale przede wszystkim jest realnym zagrożeniem dla niemieckiej hegemonii w Europie.

   Odnoszę wrażenie, że z powyżej przedstawionych faktów, można by poukładać puzzle w jakiś sensowny obrazek z zaskakującym pejzażem.



Jan Twardowski

Neon24
  

poniedziałek, 10 grudnia 2018


Euromajdan w Paryżu?

Felieton    serwis „Prawy.pl” (prawy.pl)    7 grudnia 2018

Znaki na niebie i ziemi wskazują, że Emmanuel Macron jest wynalazkiem francuskiego wywiadu, podobnie, jak w swoim czasie NPD w Niemczech, co to została zorganizowana i była zarządzana przez agentów Urzędu Ochrony Konstytucji. Nie jest to żaden precedens, bo podobne rzeczy robiła rosyjska Ochrana, która dosłownie „hodowała” sobie rewolucjonistów. Najbardziej znanym spośród tych wyhodowanych był inżynier Jewno Azef, który z Karlsruhe napisał do Ochrany, że jest tu kółko socjalistyczne, o którym on – oczywiście za odpowiednią opłatą – może dostarczać informacje. Takiego kółka nie było, ale Azef je założył, stanął na jego czele i kierował działalnością. Kółko to rozrosło się w wpływową partię, która dokonywała zamachów na rosyjskich dygnitarzy państwowych. Zamachowców Azef wydawał Ochranie – ale tylko takich, którzy mogliby potencjalnie zagrozić jego przywództwu w partii. Został zdemaskowany jako prowokator, ale udało mu się uniknąć śmierci z wyroku organizacji i zmarł śmiercią naturalną w Berlinie w trakcie I wojny światowej. Podobnie agentem Ochrany był Józef Stalin.

Emmanuel Macron przylepiał się jak nie do jednego, to do drugiego obozu politycznego. Jakie usługi oddawał francuskiemu wywiadowi – tego oczywiście nie wiem, bo nie wiem, czy zwierzał się z tego nawet Pani Wychowawczyni, która akurat w nim szczególnie sobie upodobała. Nie zazdroszczę mu tych uścisków, ale nie o to przecież chodzi. W 2016 roku, przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi, Emmanuel Macron nagle się usamodzielnił, niczym u nas pan Ryszard Petru i utworzył własną partię pod pretensjonalną nazwą „En marche!” I podobnie, jak w przypadku pana Rysia, co to nie zdążył jeszcze ust otworzyć, a już wdzięczny naród tubylczy obdarzył jego „Nowoczesną” 11 procentami zaufania, tak we Francji „En Marche!” uzyskała około 30 procent poparcia. Trudno w to uwierzyć, ale najwyraźniej francuski wywiad ma bardziej rozbudowaną agenturę, niż w Polsce stare kiejkuty – ale bo też wiadomo, że we Francji każda konsjerżka jest informatorem, jak nie policyjnym, to wywiadowczym. To francuska tradycja i – jak pamiętamy – sprawa Dreyfusa zaczęła się od tego, że niepiśmienna agentka-sprzątaczka w niemieckiej ambasadzie, wśród śmieci powyciąganych z tamtejszych koszy, pewnego dnia przyniosła bibułę z odbitą na niej kopią meldunku szpiegowskiego. Więc teraz francuski wywiad uruchomił Emmanuela Macrona, no i oczywiście – konfidentów, którzy zostali odkomenderowani do nowej jego partii – żeby zagrodzić drogę do prezydentury Marynie Le Pen. Udało się to w stu procentach – ale wygranie przy pomocy wywiadu demokratycznych wyborów, to jedna sprawa, a zarządzanie państwem – to sprawa druga. Gdyby jeszcze prezydent Macron chciał się uczyć – ale gdzie tam! Najwyraźniej uznał, że edukacja w wykonaniu Pani Wychowawczyni w zupełności mu wystarczy, toteż rychło zademonstrował arogancję, jakby zjadł wszystkie rozumy. Być może, że to jeszcze uszłoby mu na sucho, bo takich działaczów wyjrzałych z rozporka („Ilu wielkich działaczów wyjrzało z rozporka!” - dziwował się poeta) jest dzisiaj na świecie Legion – ale dopuścił do tego, by Nasza Złota Pani z Berlina włożyła mu kółko do nosa, niczym byczkowi Fernando.

Przyszło to tym łatwiej, że od 1990 roku Francja do spółki z Niemcami, zaczęła wyznawać polityczną doktrynę „europeizacji Europy”, co w przełożeniu na język ludzki oznacza delikatne (bo dopóki amerykańskie wojsko siedzi w Niemczech, to nie ma miejsca na żadne gwałtowne ruchy), ale cierpliwe i metodyczne wypychanie USA z polityki europejskiej, a zwłaszcza – z funkcji jej kierownika. Niemcy bowiem pamiętają, że na skutek dwukrotnego wtrącenia się USA do europejskiej polityki, przegrały dwie wojny, które przecież mogły wygrać, a z kolei Francja nie może darować Ameryce, że przyłożyła rękę do likwidacji francuskiego imperium kolonialnego, a poza tym – co jest przyczyną bardziej subtelną, ale zawsze mówiłem, że Francja ma duszę kobiety – że Ameryka dwukrotnie widziała Francję w sytuacji bez majtek. Ambitna kobieta czegoś takiego nikomu nie wybacza, więc trudno się dziwić utrzymującym się od stu lat we Francji antyamerykańskim emocjom.

Dopóki na czele Francji stali politycy większego formatu, starannie te emocje ukrywali. W przypadku prezydenta Macrona było to chyba niemożliwe, toteż uzasadniając prezydentowi USA Donaldowi Trumpowi konieczność utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, chlapnął, że są one potrzebne między innymi do obrony Europy przed … Stanami Zjednoczonymi. Te „europejskie siły zbrojne niezależne do NATO”, to tylko pseudonim wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli. Kiedy w roku 1954 Amerykanie zdecydowali się na remilitaryzację Niemiec, to znaczy – na pozwolenie Niemcom na posiadanie armii, to nikt nie wiedział, czy Adolf Hitler przypadkiem nie zmartwychwstanie. Na wypadek gdyby zmartwychwstał, Amerykanie utworzoną w 1955 roku Bundeswehrę, wmontowali w całości w struktury NATO, przez które mają nadzór nad wszystkim, co ona kombinuje. Niemcy po 1990 roku co i raz wypuszczali takie balony próbne, czy by jednak nie utworzyć europejskich sił zbrojnych, ale zawsze, w właściwie prawie zawsze – bo za Obamy było inaczej – spotykały się one ze stanowczym amerykańskim: NIET! Nie inaczej musiało być za prezydentury Donalda Trumpa, który przeciwko niemieckiej hegemonii w Europie wypowiadał się jeszcze jako kandydat i podtrzymuję tę opinię jako prezydent. Toteż na deklarację prezydenta Macrona, przeciwko komu ma być użyta europejska armia, zareagował stanowczo, bo ta cała europejska armia stwarzałaby ryzyko położenia przez Niemcy palca na francuskim cynglu atomowym – a tu już żarty się kończą.

Toteż podejrzewam, że CIA, która po to właśnie jest, dostała rozkaz zdestabilizowania Francji, żeby aroganckiego i nadmiernie szczerego prezydenta Macrona wysadzić z siodła. CIA ma w tym względzie pewne doświadczenie, bo – poza innymi operacjami - przecież organizowała obydwa „Majdany” na Ukrainie, a także – podmiankę na scenie politycznej naszego bantustanu w roku 2015. Te doświadczenia sprawiły, że nagle we Francji wybucha rewolucja francuska, która rozwija się niesłychanie dynamicznie i prawdopodobnie doprowadzi, jeśli nawet nie do zdmuchnięcia faworyta Pani Wychowawczyni, to w każdym razie – do jego obezwładnienia. W jakim stopniu z CIA kolaboruje francuski wywiad – tego chyba nigdy się nie dowiemy, ale że kolaboruje – to rzecz pewna, na co wskazuje identyczny modus operandi protestujących, podobnie jak ich żółte kamizelki. - Jak ty nam tak, to my ci tak! - no i mamy Majdan w Paryżu. Co tu gadać; rację miał pruski, a potem niemiecki kanclerz Otto Bismarck, gdy mówił, że to bardzo dobrze, gdy ludzie nie wiedzą, jak się robi politykę i parówki.

Stanisław Michalkiewicz