O pożytkach z ludobójstwa
Felieton •
Portal Informacyjny „Magna Polonia” (www.magnapolonia.org) •
18 lipca 2019
Minęła 76 rocznica
kulminacyjnego momentu ludobójstwa, jakiego Ukraińska Powstańcza Armia
dopuściła się na ludności polskiej Wołynia i szerzej – Małopolski Wschodniej.
Było ono wykonaniem planu depolonizacji tamtych terenów, które miały wejść w
skład państwa ukraińskiego, jakie tamtejsi nacjonaliści zamierzali utworzyć. Do
tej pory bowiem Ukraina nie istniała, jako państwo niepodległe, chociaż
trafiały się momenty, gdy wydawało się to w zasięgu ręki. Przypominam o tym
wyznawcom ahistorycznej doktryny Jerzego Giedroycia, według której nie może być
niepodległej Polski bez niepodległej Ukrainy. Polska przez stulecia była nie
tylko państwem niepodległym, ale również – europejskim mocarstwem nie dzięki
niepodległej Ukrainie, ale między innymi właśnie dlatego, że żadnej
niepodległej Ukrainy nie było. O ile za komuny doktryna Giedroycia miała sens o
tyle, że warunkiem niepodległości Ukrainy był upadek ZSRS, to dzisiaj
polityczne jej konsekwencje sprowadzają się do tego, że postępowania kolejnych
rządów polskich wobec Ukrainy nie można nawet nazwać polityką. Polityce bowiem
musi przyświecać jakiś cel, który politykujące państwo chce osiągnąć – a
tymczasem postępowanie kolejnych polskich rządów wobec Ukrainy polega na
żyrowaniu w ciemno i z góry wszystkiego, co zrobi rząd w Kijowie. W następstwie
tego politycy ukraińscy znakomicie opanowali sztukę obcinania kuponów z
prezentowania Ukrainy na zewnątrz, jako państwa specjalnej troski, któremu
lepiej się nie sprzeciwiać, podobnie jak lepiej nie sprzeciwiać się słabemu na
umyśle dziecku, bo albo sobie samemu zrobi coś złego, albo na przykład –
podpali dom.
W odróżnieniu od
nacjonalizmu polskiego, który był i jest poczciwy, nacjonalizm ukraiński od
początku miał cechy demoniczne, bo od samego początku ukształtował się jako skrajny
szowinizm. Różnicę między nacjonalizmem „zwyczajnym” a szowinizmem
najlepiej zilustrować przez odwołanie się do stosunków rodzinnych. O ile
nacjonalizm zwyczajny można porównać do postawy ojca rodziny, który uważa, że w
pierwszej kolejności powinien troszczyć się o własne dzieci, a dopiero potem –
o cudze, to szowinizm polegałby na tym, że ten ojciec, w trosce o zapewnienie
własnym dzieciom lepszego startu życiowego, zacząłby cudze dzieci mordować. I
nacjonalizm ukraiński od samego początku, kiedy Dymitr Doncow położył jego
fundamenty ideologiczne, taki właśnie był. Nie tylko zresztą w stosunku do
dzieci „cudzych” to znaczy – do przedstawicieli narodowości innych, niż
ukraińska – ale również w stosunku do samych Ukraińców. Według Doncowa bowiem
społeczeństwo ukraińskie dzieliło się na „elitę” i „czerń”. Ta „czerń”
powinna podporządkować się „elicie” bez zastrzeżeń, bo w przeciwnym
razie zostałaby poddana eksterminacji. W praktyce sprowadzało się to do
terroryzowania „czerni” przez „elitę”, która dostarczała sobie
pozoru moralnego uzasadnienia tego terroru budowaniem niepodległego, czystego
etnicznie państwa ukraińskiego. Ponieważ część przyszłego ukraińskiego
terytorium była od wieków zamieszkała między innymi przez Polaków, trzeba było
w pierwszej kolejności eksterminować najpierw ich – w czym skupionej w UPA „elicie”
miała pomagać „czerń”. W rezultacie doszło do masowego ludobójstwa
Polaków, podczas którego UPA i „czerń” dopuszczały się okrucieństw, na
które nawet w porywach nie zdobywali się podczas II wojny Niemcy.
Przy Alejach
Ujazdowskich w Warszawie stoi gaz upamiętniający zamach na Franza Kutscherę,
który był dowódcą SS i policji na dystrykt warszawski. Kutschera zasłynął
między innymi z urządzania ulicznych egzekucji, które miały zastraszyć ludność
polską i wybić jej z głowy wszelką myśl o oporze. Z wyroku sądu podziemnego
Kutschera został zastrzelony w wyniku precyzyjnie zaplanowanego zamachu, a jego
następca zachowywał się już w sposób umiarkowany – oczywiście jak na
hitlerowca. Okazuje się, ze Polskie Państwo Podziemne mogło karać nie tylko
gestapowskich konfidentów, ale i niemieckich dygnitarzy. Niestety nie wszędzie
i nie każdego – bo w przypadku rzezi wołyńskiej tamtejsi Polacy nie tylko
zostali pozostawieni bez żadnej ochrony, ale nawet pozbawieni tych możliwości,
jakie istniały.
Wspomina o tym w swoich
pamiętnikach Adam hrabia Ronikier, który podczas okupacji był prezesem jednej z
dwóch polskich instytucji, jakie oficjalnie działały w Generalnej Guberni.
Pierwszą był Polski Czerwony Krzyż, któremu przewodziła Maria hrabina
Tarnowska, a drugą – Rada Główna opiekuńcza, której prezesem był właśnie Adam
Ronikier. Ponieważ Rzesza była państwem socjalistycznym, to i w budżecie
Generalnego Gubernatorstwa, tworzonym z podatków pobieranych od ludności
okupowanej, była pozycja „pomoc społeczna”. Adam Ronikier podejmował
tedy próby, by „rząd GG” przekazywał przynajmniej część tych pieniędzy
RGO, która wydawała 2,5 mln posiłków dziennie, a środki na to czepała wyłącznie
z ofiarności polskiego społeczeństwa. Z tej racji bywał na Wawelu, gdzie
urzędował nie tylko Hans Frank, ale i jego pomocnicy i niekiedy odcinał się
Niemcom. Na przykład któregoś dnia, w większym gronie, jeden z nich powiedział,
że oto właśnie zdobyli dokumenty świadczące o niemieckim charakterze Krakowa.
Okazało się, źe krakowski Kościół Mariacki został ufundowany przez „niemiecką
społeczność miasta Krakowa”. Ronikier odparł, że miło mu słyszeć, iż
niemiecka społeczność miasta Krakowa ufundowała taki piękny kościół – ale
dlaczego właściwie Kraków miałby z tego tytułu być niemieckim miastem? - Moja
rodzina – wyjaśnił – ufundowała w Rzymie kościół św. Stanisława, ale nigdy nie
przyszłoby nam do głowy, by z tego powodu Rzym nazywać miastem polskim! Nawet
Niemcy się śmiali.
Kiedy po wybuchu wojny
niemiecko-sowieckiej front przesunął się na wschód, do Generalnego
Gubernatorstwa została przyłączona Małopolska Wschodnia, toteż RGO pozakładała
tam wszędzie swoje placówki i była doskonale poinformowana o sytuacji. Już w
1942 roku Adam Ronikier miał wiadomości, że Ukraińcy szykują się do rozprawy z
tamtejszą ludnością polską i żeby zapewnić jej jakąś ochronę, wyjednał u
lokalnych niemieckich komendantów, żeby każdej polskiej wsi przydzielili po 5
karabinów z amunicją. Kiedy broń zaczęła docierać do polskich wsi, UPA takich
uzbrojonych miejscowości nie atakowała. Wydawało się, że zagrożenie zostało
odsunięte, ale Delegatura Rządu na Kraj oraz Komenda Główna AK nie tylko
kategorycznie zażądały przerwania tej akcji, ale również – zwrócenia broni już
dostarczonej. I Ronikier, będąc lojalny wobec władz Rzeczypospolitej zastosował
się do tych poleceń. W rezultacie polska ludność została pozbawiona
jakiejkolwiek ochrony i wydana na pastwę okrutnego wroga.
Okazuje się, że
dzisiejsza kapitulancka polityka ma już swoją tradycję, więc trudno się dziwić,
ze pan prezydent Andrzej Duda, który, nawiasem mówiąc, przekazał Ukrainie od
Polski miliard euro, składając wieniec przed pomnikiem Rzezi Wołyńskiej w
Warszawie, ustawionym może nie w krzakach, ale w miejscu sprawiającym wrażenie
zakonspirowanego, powiedział, że „warunkiem upamiętnienia (ofiar – SM) jest
to, żeby strona ukraińska zgodziła się na przeprowadzenie ekshumacji”. No a
jak się nie zgodzi, to co – nie będziemy, nie ośmielimy się upamiętniać?
Okazuje się, że pan prezydent Duda jest nieśmiały nie tylko w stosunku do
prezydenta Trumpa i bez jego pozwolenia nie porusza żadnego tematu, a zwłaszcza
– ustawy nr 447 JUST – ale również wobec Ukraińców.
Tymczasem rzeź wołyńska
pokazuje, że zbrodnia popłaca. UPA wymordowała większość ludności polskiej na
tamtych terenach, a jej polityczni następcy wcielili część dawnego terytorium
Rzeczypospolitej do terytorium Ukrainy. Zatem Ukraina zrealizowała cel
polityczny, jaki postawili sobie banderowcy, więc nic dziwnego, że ich tak
honoruje.
Stanisław Michalkiewicz